Pressje Pressje
193
BLOG

M. Brachowicz: Pochwała hipokryzji

Pressje Pressje Polityka Obserwuj notkę 5

Co jakiś czas czytam: „skończmy z tą hipokryzją!”. Słowa te wypowiadane są najczęściej przez ludzi o określonych, społecznie liberalnych poglądach. Nie nawołują przy tym do skończenia z hipokryzją dla samego skończenia z hipokryzją, lecz używają tego apelu dla uderzenia w swoich przeciwników w przypadku konkretnych sporów ideologicznych.

Tak więc argument ten pojawia się w podczas sporu o aborcję („nawołujecie do delegalizacji aborcji, ale sami nie adoptowalibyście dziecka niechcianego przez rodziców – skończcie z hipokryzją!”), in vitro („chcecie zabronić posiadania dzieci tym, którzy nie mogą ich począć naturalnie, ale sami nie przeżywacie ich cierpień – skończcie z hipokryzją!”) oraz równouprawnienia homoseksualistów („chcecie odebrać prawo do szczęścia innym, bo nie podoba się wam ich sposób życia – skończcie z hipokryzją!”) itp.

Oczywiście można się zastanawiać nad tym, czy nawoływanie do skończenia z hipokryzją, gdy nie jest to celem samym w sobie, nie jest przypadkiem hipokryzją, ale mniejsza z tym. Mnie bardziej zastanawia, czy przyjmowane w tym nawoływaniu założenie, że hipokryzja jest czymś bezsprzecznie złym czego należy się za wszelką cenę pozbyć, jest słuszne.

W chwili obecnej przebywam w Stanach Zjednoczonych. Społeczeństwo amerykańskie, jak każde społeczeństwo, ma swoje własne cechy, do których trzeba się przyzwyczaić. I tak Amerykanie odnoszą się do siebie przyjaźniej, niż zwykli to czynić Europejczycy, a szczególnie ci z byłych państw komunistycznych (warta jest tu podkreślenia ta cecha społeczeństw postkomunistycznych, którą wyłapał Ziemkiewicz, zdaje się w „Polactwie”, iż gdy w Polsce spojrzy się komuś na ulicy w oczy to najczęściej jego wzrok odpowie gniewnym „co się gapisz?” lub odwróci się zawstydzony, podczas gdy tu z reguły spotyka się uśmiech i pozdrowienie). Tak więc trudno było mi się na początku przyzwyczaić do tego wszechobecnego Hi, how are you doing todayJ? Co za hipokryzja, myślałem, przecież ich tak naprawdę nie obchodzi, jak mi dziś mija dzień. Przecież nie liczą na szczerą odpowiedź. Ale po jakimś czasie przyszła refleksja: a czy gdy w Polsce mówimy „dzień dobry” lub „dowidzenia”, to czy rzeczywiście oznacza to płynące z głębi serca życzenie komuś dobrego dnia lub spotkania się z nim w przyszłości? Raczej rzadko. A więc hipokryzja! Tylko czy chcielibyśmy się takiej hipokryzji pozbyć? Mieliśmy już społeczeństwo, które było na dobrej drodze do tego. Osobiście niewiele pamiętam z czasów komunizmu, ale wystarczy pooglądać filmy Barei, aby zobaczyć, jak to wyglądało. Z resztą na pewno każdy z nas zna kogoś takiego, który w codziennym życiu nie jest hipokrytą, nie mówi dzień dobry bo wcale tak nie myśli, itp. Przeważnie takich osób nie darzymy sympatią.

Oczywiście można mi zarzucić w tym momencie, że nie o to chodzi, że to jest tylko „lekka” hipokryzja. Ale sama zasada została, jak mi się wydaje, udowodniona – hipokryzja, ze społecznego punktu widzenia, nie jest czymś koniecznie złym. Przyjrzyjmy się zatem o co chodzi z tą „ciężką” hipokryzją.

Zarzut ten skierowany jest głównie wobec ludzi religijnych. Ich „radykalne” poglądy często nie idą w parze z radykalizmem ich czynów. To bez wątpienia nie świadczy o nich najlepiej. Ale jakie polityczne wnioski można z tego wyciągnąć?

Śmiem twierdzić, że zarzuty skierowane wobec „hipokrytów” wynikają z dominacji współczesnej kultury praw człowieka, opartej o empatię, a więc sferę uczuć i emocji. No ale przecież, ktoś może zauważyć, prawa człowieka wzięły się z odwoływania do zasad rozumowych. I tak, i nie. Nowożytna myśl filozoficzna znacznie przewartościowała pojęcie „rozumu” – według Hume’a, na przykład, rozum nie jest „zaciemniany” przez sferę uczuć i emocji, jak twierdził Arystoteles, ale pozostaje pod ich stałym wpływem co jest jego istotą. Kościół, a więc główny twórca „hipokrytów”, opiera swoją doktrynę o klasyczną koncepcję rozumu Arystotelesa – rozum nie powinien znajdować się pod wpływem emocji i uczuć.

Jakie to ma znaczenie? Nie do przecenienia. Po pierwsze kultura praw człowieka tworzy żyzną glebę pod indywidualne roszczenia do uznawania kolejnych praw. Po drugie w kulturze tej nie ma decydującego znaczenia, czy coś jest dobre czy złe – najważniejsze jest, że brak realizacji jakiegoś wyobrażonego roszczenia okazuje się społecznym skandalem - cierpienie grupy osób jest podzielane na zasadach empatii przez znaczącą (tj. wpływową) grupę społeczeństwa.

Zwolennicy tradycyjnego podejścia do uprawnień, w tym Kościół, twierdzą co innego – uprawnienie (roszczenie) uznane może być tylko wtedy, gdy jest dobre (prowadzi do dobra). Tak więc „prawo do aborcji” nie prowadzi do dobra, bo skutkuje zabójstwem człowieka („zlepek komórek” nie może wywołać empatii), „prawo do in vitro” nie prowadzi do dobra, bo stanowi instrumentalne podejście do potomstwa („przyszłe dziecko” tym bardziej nie może wywołać empatii) oraz „prawo do małżeństw homoseksualnych” nie prowadzi do dobra, gdyż niszczy istotę małżeństwa, jako podstawowego związku w społeczeństwie („tradycyjne małżeństwo” wciąż pewną empatię wywołuje, więc liberałom najtrudniej jest zrealizować właśnie ten postulat).

Wierni Kościoła kierują się (lub powinni się kierować) przede wszystkim tym co jest dobre, a dopiero na kolejnym miejscu empatią wobec tragedii innych. Empatia nakazywać powinna ostrożność, wyrozumiałość, zrozumienie i miłość bliźniego, ale nie zgodę na polityki, które nie są dobre. Takie postępowanie powinno być uznawane przez innych, o ile da się je uzasadnić w oderwaniu od dogmatów wiary (a jestem przekonany, że we wszystkich trzech przypadkach da się tego dokonać).

Czy zatem wskazywanie na hipokryzję nie ma żadnego sensu? Tego nie napisałem. Dostrzegam taki sens w dwóch postulatach. Po pierwsze katolicy powinni dążyć do poznania dokładnych przyczyn swoich stanowisk – niestety często potrafią powiedzieć tylko: „bo tak nakazuje Kościół”, co nie sprzyja ich wzajemnemu koegzystowaniu z wyznawcami innych poglądów. Po drugie, to już jest ważne głównie z perspektywy wewnętrznej wspólnoty religijnej, walka z hipokryzją, rozumiana tu jednak jako dostosowanie postępowania do głoszonych poglądów (a nie na odwrót), ma znaczenie dla zbawienia dusz jej członków. Ale wykazanie katolikowi (czy innemu chrześcijaninowi) hipokryzji nie ma absolutnie żadnego znaczenia z punktu widzenia sporu o politykę i prawo. Wolę zatem społeczeństwo przepełnione hipokrytami, niż pozbawione hipokrytów w rozumieniu prof. Hartmana, prof. Majcherka czy Kazimiery Szczuki.

Na koniec, żeby nie było, że robię za świętego, zobowiązany się czuję coś wyznać: jestem hipokrytą i to w obydwu znaczeniach. Mówię „dzień dobry”, „dowidzenia”, przyswoiłem sobie już nawet Hi, how are you doing todayJ? Zrobiłem też w swoim życiu wiele rzeczy, których nie poparłbym publicznie (z ostrożności dodam, że nie miały one nic wspólnego z wymienionymi tu trzema przykładami). Ale dla poglądów politycznych, które głoszę, nie ma to żadnego znaczenia.

Maciej Brachowicz

Pressje
O mnie Pressje

Wydawca Pressji Strona Pressji www.pressje.org.pl Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka